Szachownica

Marta Mozolewska

 
Za  oknem było dość  ciemno, mroźno, i świszczał wiatr. Całkiem przyjemnie było siedzieć, opatulona kocem z książką w ręku w przytulnym mieszkaniu, gdzie panowała cisza, spokój i kojący półmrok. Uczyłam się na egzamin. Mimo tego, że te wszystkie fakty, definicje, i terminy czasami doprowadzały mnie do szewskiej pasji byłam dumna z siebie. Wreszcie zdecydowałam się na studia podyplomowe. Dwa lata po ukończeniu studiów znowu czułam, że robię coś cennego, ważnego, że nie stoję w miejscu, tylko rozwijam się. Z tą myślą w głowie, wstałam po pilnik do paznokci. Przeszłam zamyślona parę kroków z pokoju dziennego połączonego z kuchnią w stronę biuro-sypialni, ocknęłam się i ...znowu zapomniałam po co wstałam. Tak stojąc nieopodal drzwi wejściowych nagle usłyszałam martwą ciszę, która zaczęła dzwonić mi w uszach. Zdałam sobie sprawę, że jestem sama. Tak jak w dzieciństwie w momencie pojawienia się tej myśli,  automatycznie rozbudziłam przyczajoną wyobraźnię. Już oto ujrzałam ogromny szaro-bury ocean z bladym niebem i wynurzający się powoli olbrzymi statek podwodny.. ten obraz od zawsze budził we mnie potężny lęk. Zaraz po nim ujrzałam nóż zbliżający się do moich piersi. Zasyczałam z bólu i instynktownie pogłaskałam biust. Skąd się biorą te wizje? Nigdy nie rozumiałam ich pochodzenia, one po prostu były ze mną odkąd sięgam pamięcią. Tak też było i teraz. Wiedziałam co będzie dalej. Nadludzką siłą rozgonię wszystkie strachy, zapanuję nad wyobraźnią i ..z pewnością włączę radio lub telewizor, co by raźniej było. Nagle w tej ciszy usłyszałam leciutki, zwiewny i melodyjny jak dotknięcie klawiatury pianina stukot do drzwi. Był tak delikatny, że w pierwszej chwili pomyślałam, że coś mi się przesłyszało. Powtórzył się. Nie mogło mi się wydawać, zwłaszcza, że zatrzymałam się tuż przy drzwiach. Niewiadomo czemu ogarnęła mnie panika, a równocześnie zaczęłam szybko myśleć. Spojrzałam błyskawicznie na zamek, na szczęście był zamknięty. Uspokoiłam się znacznie,  przekonana, że GERDA nie wpuści nikogo. Byłam bezpieczna. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak się przestraszyłam? Blok, w którym mieszkam jest nowiutki, ładny, przestronny, jest domofon. Jednak przekonałam się nieraz, że jak ktoś chce, bez klucza też się dostanie. Często krążą tu roznoszący ulotki lub ludzie biedni po prośbie. Wreszcie nie było to trudnym zadaniem, powiedzieć, że jest się sąsiadem i że zapomniało się klucza. Wiem, bo sama wiele razy tak właśnie robiłam. Kto by to ewentualnie mógł być? Rodzina, znajomi zawsze się zapowiadają, jeśli nie, to dzwonią na domofon, żebym miała trochę czasu na doprowadzanie mieszkanka do bałaganu w miarę znośnego. Wiedzą, że bałaganiara ze mnie ohydna. Nie, to nikt z bliskich. Ulotki, reklamy, rachunki, biedni o tej porze? O 22. 40? Wykluczone. Nagle uświadomiłam sobie, że przede wszystkim przeraził mnie sposób pukania...Gdyby to był porządny, zdecydowany dźwięk, lub po prostu dzwonek do drzwi, bez namysłu otworzyłabym drzwi lub spojrzałabym spokojnie i pewnie przez wizjer i wtedy bym otworzyła z uśmiechem na twarzy. Kto puka w ten sposób...wystukując dwukrotnie ten sam fragment Chopina (...tak to Chopin!) w ten niezwykle zwiewny, subtelny sposób. Kto?! Listonosz?! Mój brat?! Czasami żartuje sobie, lecz raczej podejrzewałabym go o wybębnienie „Zabili byka, ach co to był za byk!”. CHOPIN!

Zaczęłam drżeć na całym ciele od nasuwającego się wniosku. Tam za drzwiami stał ktoś niezrównoważony psychicznie, ktoś bardzo, bardzo niebezpieczny. Chociaż po tych dwóch próbach dostania się do mojego mieszkania, zupełna cisza zapanowała pod drzwiami, wiedziałam, czułam instynktownie, że on tam jest, czeka. Wizjer...tak, wystarczy, że tylko spojrzę i wszystko stanie się jasne. Jednak nie miałam odwagi tego zrobić, nie chciałam tego zrobić. Czułam, że ciało mam sparaliżowane, niezdolne do wykonania najmniejszego ruchu zmierzającego do ujrzenia tego kogoś cierpliwie czekającego za drzwiami. Jak  gdyby mózg zablokował reakcje w celu ocalenia siebie od traumy. Wiedziałam, że jak zdecyduję się na ten wizjer, załatwię sobie kolejny do mojej kolekcji obrazów-strachów, który będzie prześladował mnie w chwilach słabości, w ten sam sposób co statek lub nóż. Nie chciałam tego, intuicyjnie broniłam się przed tym.

 

*                            *                            *

 

...Dwa lata po ukończeniu studiów znowu czułam, że robię coś cennego, ważnego, że nie stoję w miejscu, tylko rozwijam się. Z tą myślą w głowie, wstałam po pilnik do paznokci i momentalnie zarżałam w duchu z rozbawienia. Tak pieję z dumy z moich szczytnych wytycznych w swoim życiu, po czym automatycznie szukam sobie na siłę różnych zajęć uwalniających mnie od tej śmiertelnej nudy: zrobiłam już sobie dwie kawy- jedna czarna, druga z mlekiem na słodko, wypiłam też herbatę, zjadłam jabłko, banana, już mnie brzuch boli od tego wszystkiego! Potem nałożyłam sobie odżywkę na włosy, maseczkę na twarz, teraz oto kroczyłam bardzo  p o w o l i  po pilnik, no bo przecież paznokcie zadbane muszą być!

Przeszłam rozbawiona parę kroków z pokoju dziennego połączonego z kuchnią w stronę biuro-sypialni, gdy nagle będąc tuż przy drzwiach wejściowych usłyszałam leciutki, zwiewny, i melodyjny jak dotknięcie klawiatury pianina stukot do drzwi. Był tak delikatny, że w pierwszej chwili pomyślałam, że mi się przesłyszało. Powtórzył się. Bez namysłu, w geście odpędzenia natrętnej muchy, otworzyłam energicznie drzwi.

-          Dobry wieczór, Jaś  Kowalski jestem i uwielbiam  strukturę  szachownicy, a ty?

Natychmiast poczułam, że mam nogi z waty. Kolana ugięły się pode mną,  zrobiło mi się ciemno przed oczami, straciłam równowagę i musiałam podeprzeć się ściany, żeby nie upaść. Przez setne sekundy zdałam sobie sprawę dlaczego czuję taką panikę. Przede mną stał cudak, dziwak jakiś. Niewysoki, drobnej postury ciała, marynarka w szeroką żółto-czarną kratę, spodnie w drobną kratkę brązowo- czarną, koszula ciemno wiśniowa, krawat zielony. Stał oparty swobodnie o futrynę, z uśmiechem od ucha do ucha i ciemno- blond włosami, przylepionymi do czaszki żelem, z przedziałkiem. Ohydny był ten jego obślizgły, przyklejony uśmiech ukazujący duże, równe, żółte zęby. Bardziej jednak przerażały oczy: wypukłe, blado-niebieskie, nieruchome, bez wyrazu. Ten głos: niski, chrapliwy, pełen tajemnic i te bzdurne słowa i pytanie retoryczne.

W odruchu samoobrony szarpnęłam drzwiami usiłując je zamknąć, był szybszy i niewiarygodnie silny...Wtargnął do mieszkania, zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć drzwi były już zakluczone, moje ręce zablokowane, usta ściśnięte dłonią. Zwalił się na mnie na kanapę. Przetrzymał moje ręce nogami, wyciągnął chustkę w szachownicę i zakneblował mnie. Wyciągnął sznurek i najpierw związał mi ręce, a potem nogi. Odchodziłam od zmysłów ze strachu, cała się trzęsłam, czułam, że pot leci mi po całym ciele, po twarzy, ryczałam, wierzgałam czym tylko mogłam, równocześnie cały czas wiedziałam, że to już koniec, że nie mam szans i żadnego ratunku. Pragnęłam umrzeć teraz natychmiast, pragnęłam i jednocześnie wiedziałam, że nie jest mi dany luksus szybkiej i bezbolesnej śmierci. Położył mnie na plecach i zdarł ze mnie ubranie, wszystko. Następnie jakby szykując się do wielkiego czynu, zdjął marynarkę, krawat, rozpiął do połowy koszulę odsłaniając niewielki, lecz bardzo wyraźny tatuaż...łódź podwodna powoli wynurzająca się z oceanu. Ujrzałam błysk noża w świetle lampki i usłyszałam chrapliwy głos: „Nie chcemy by nam przeszkadzały w stworzeniu idealnej struktury szachownicy, nieprawdaż?”. Spojrzałam na jego twarz: ten sam uśmiech, oczy całkowicie odmienione: paliły się teraz osobliwym żarem zachwytu i ekscytacji; na twarzy ogromne krople potu. Nie chciałam myśleć nad znaczeniem jego słów. Zacisnęłam oczy z całej siły i  poczułam jak sprawnie i szybko odkraja mi sutek, najpierw jeden, potem drugi...Zemdlałam z bólu i strachu. Ocknęłam się, nie mam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. Poczułam potworny ból na klatce piersiowej i brzuchu, poczułam smród krwi i spalenizny. Nigdy nie czułam się tak osłabiona. Nie miałam siły oddychać. Zobaczyłam   j  e g  o  siedzącego po mojej prawej stronie. Był dziwnie wyciszony, spokojny, jakby spełniony. Najwyraźniej czekał, aż oprzytomnieję- z tym szerokim uśmiechem na twarzy, patrzył mi w oczy. Gdy napotkał mój wzrok z zachwytem w oczach poprowadził mój wzrok na piersi i brzuch. Zaczął mówić: „ Będziesz zachwycona, szachownica jest prawie idealna: kwadraciki idealne, co drugi oczywiście czarny, każdy z nich z osobna   s  a  m, osobiście przypalałem zapalniczką, niestety jednak-tu zaczął wrzeszczeć- ta krew! Wszystko mi psuje! Tak szybko leci, że nie nadążam jej ścierać! No kto widział szachownicę z kwadracikami o czerwonych boczkach!”. Spojrzałam w dół, i ujrzałam ciemność, poczułam odruchy wymiotne, nie miałam jednak siły i zemdlałam ponownie słysząc na odchodnym: „ No, za chwilę tylko nóżki, twarzyczka i będzie cała szachownica! Kurwa! Z kolorem czerwonym!